czwartek, 19 grudnia 2013

. kozieradka - czyli o tym, co uratowało mnie od bycia łysą.


no więc myślę, że czas podzielić się z kimś tą cudowną metodą na wypadanie włosów.
pierwsze wzmianki o kozieradce znalazłam u Anwen kilka miesięcy temu.

pod koniec sierpnia jakoś postanowiłam przemalować moje - zniszczone już trwałą ondulacją i rudą farbą chemiczną - włosy. jako, że należało pokryć wypłukany rudy - postanowiłam przemalować się na brąz. 
wybrałam farbę czekoladowy brąz.  (głupia JA! pomyślałam, że tylko farba pokryje farbę)
oczywiście wszyscy naokoło prócz mnie wiedzieli, że zawsze z tej farby na włosach wychodzi czarny.. 
jako, że sama wiem wszystko najlepiej, to się pofarbowałam..
tak jak mówili - wyszedł czarny. i nawet nie byłam tak zawiedziona tym kolorem, bo w końcu pasowałam do reszty rodziny (wszyscy w rodzinie są szatynami, tylko ja blondynką).

i wszystko było by na jakiś czas cacy, gdyby nie zaczęły mi wypadać włosy. i to garściami!
zwykłe przeczesanie włosów palcami równało się wypadnięciem masy włosów.. o zgrozo!
do tego dochodziły jeszcze problemy hormonalne - musiałam na miesiąc odstawić hormony na tarczycę i później jak zaczęłam je brać, to trochę zaczęło wszystko wariować..
tak więc byłam pewna, że niedługo zostanę łysa!
jako, że już wcześniej stosowałam kozieradkę i mi pomogła, to postanowiłam zastosować kurację jeszcze raz.

swoją kozieradkę kupiłam w sklepie zielarskim - paczuszka za 4zł, w ziarenkach - dokładnie taką:


 wg przepisu Anwen zawsze przygotowuję ją tak:
biorę 1 łyżeczkę tej kozieradki, wsypuję do kubka, zalewam zagotowaną wodą (tak mniej więcej 3/4 kubka), przykrywam talerzykiem i odstawiam na kilka godzin (tak żeby wystygła).
potem przelewam do takiego atomizera (u mnie jest to wyparzone opakowanie po mgiełce z avonu) oczywiście bez ziarenek (one w czasie zaparzania opadają na dno kubka i później można je wyrzucić, bo do niczego już się nie nadadzą).
i taką miksturką jedną ręką spryskuję skórę głowy a drugą od razu wmasowuję opuszkami palców. w ten sposób staram się spryskać całą głowę.
a gdy już czuję, że skóra pod całą powierzchnią włosów jest mokra to odkładam spryskiwacz i zaczynam masowanie opuszkami. i tak 2-5min masuję skórę głowy.

im bardziej zależy Wam na szybkim efekcie, tym częściej radzę robić takie kuracje.
na początku spryskiwałam 1 raz dziennie (bo ta mikstura strasznie śmierdzi na włosach i jest to dość nieprzyjemne). ale włosy dalej strasznie mi wypadały (zniszczone po intensywnych zabiegach chemicznych), więc w dniu kiedy miałam dzień wolny i nigdzie nie wychodziłam robiłam takie kuracje co 1-2 godziny (wyszło, że w ciągu dnia jakoś 5 razy nadkładałam).


moje EFEKTY:

różnica 4 dni (włosy myte tym samym szamponem i te same odżywki użyte - pielęgnacja się nie zmieniła). pomiędzy tymi dwoma zdjęciami zrobiłam właśnie te dwa intensywne dni kuracji, gdzie nakładałam kozieradkę około 5 razy. 

po zrobieniu zdjęć wykonałam jeszcze jakieś dwie intensywne moje kuracje z kozieradką, w odstępach tygodniowych. i potem już nie były potrzebne, bo włosy przestały wypadać :).
przed kuracją miałam tak słabe cebulki włosów, że przy masowaniu czułam, że są na wierzchu. na szczęście z tym kozieradka również sobie poradziła!

od tamtej pory - minęło jakieś 3 miesiące - nie mam kłopotu z wypadaniem włosów. obecnie właściwie nie wyciągam z wanny przy myciu żadnych włosów, ze szczotki TT również nie :).

mam nadzieję, że te zdjęcia przekonają niektóre niedowiarki co do cudownej mocy kozieradki.

i mimo, że po niej śmierdzi tak, jak w starym autobusie komunikacji miejskiej - to myślę, że WARTO chociaż spróbować!


_
affectionate kiddo.